Zbiorowe archiwum emocji czy kultura obowiązkowego komentarza? / Teatralna Maszyna Pszczyna w obiektywie

W Bugsy's Jazz Club odbędzie się wystawa zdjęć Zbigniewa Żupy, których tematem jest pszczyński festiwal. To również okazja do odważnej próby otwarcia dyskusji na temat zjawiska hejtingu we współczesnej kulturze. Podczas wernisażu dr Michał Rauszer poprowadzi panel dyskusyjny pt. „Zbiorowe archiwum emocji czy kultura obowiązkowego komentarza?”.
image dr Michał Rauszer, fot. mat. prasowe organizatora

– W przypadku hejtu mamy do czynienia z paradoksalną logiką Pana i niewolnika. Hejter wydaje się być wszechmocnym Panem, którego opinie i komentarze mają chłostać, tymczasem bez tego, kogo chłoszcze ta jego Pańska fantazja, przestaje istnieć – mówi w wywiadzie, który publikujemy poniżej, dr Michał Rauszer, etnograf i kulturoznawca, pracownik Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie. Spotkanie z dr-em Rauszerem odbędzie się 8 kwietnia o godzinie 20.00 w Bugsy’s Jazz Club. 

 

Zbiorowe archiwum emocji czy kultura obowiązkowego komentarza?

Wojciech Jakubiec: „Doskonalej niż czat, zrównuje pewnie tylko śmierć” – powiedział Tomasz Laskowski w swoich „Podstawach metafizyki wirtualnej”. Czy zatem kultura hejtu jest emanacją wolności idealnej?

 

Michał Rauszer: Powszechnie uważa się, że hejt, czy szerzej Sieć, jest platformą umożliwiającą swobodną i niczym nieskrepowaną wypowiedź. Problem z takim ujęciem tematu polega na tym, że jest dokładnie odwrotnie. Ktoś może oczywiście od razu przywołać przykład arabskiej wiosny, gdzie media społecznościowe odegrały niebywałą rolę w demokratycznym organizowaniu ludzi. Problem jednak polega na tym, co charakteryzuje nowe media, czy, jak mówią niektórzy badacze, nowe nowe media. Otóż należy sobie uświadomić, że nowe media posiadają nie tylko niebywały potencjał komunikacyjny (dzięki któremu arabska wiosna mogła w tak spektakularny sposób zadziałać), ale także potencjał tworzenia światów. Nie chodzi o to, że mamy do czynienia ze strukturą gry komputerowej, ale pewnego rodzaju odwzorowaniem świata społecznego w przestrzeni Sieciowej. Problem z tym światem polega na tym, że, przez odwzorowanie realnego świata, wywołuje on efekt, w którym wydaje nam się, że możemy wszystko, że posiadamy absolutną wolność.

 

Nie każdy użytkownik sieci jest hejterem. Co zatem tworzy jego świat?

Zwróćmy uwagę do czego hejt się odnosi? Zawsze wobec działalności innych, nieważne, czy będzie to zorganizowanie osiedlowego pikniku, koncertu, napisanie jakiegoś tekstu, zajęcie jakiegoś stanowiska w pewnej sprawie, zaangażowanie się w coś. Wyśmiewa się zawsze zjawiska i osoby, które są „jakieś”, w ten sposób hejterstwo jest rodzajem pasożytnictwa. Hejter potrzebuje osób zaangażowanych, osób, które mają swoje poglądy i które nie boją się występować z tymi poglądami, przekonaniami czy gustami publicznie. Nawet gwiazdy popisujące się ewidentną ignorancją, czy bezguściem robią to przecież pod własnym nazwiskiem, z własną twarzą. W tym sensie właśnie hejter jak powietrza potrzebuje bliźniego, bo sam poza komentowaniem poczynań innych niczego nie ma do zaoferowania. W ten sposób właśnie w przypadku hejtu mamy do czynienia z paradoksalną logiką Pana i niewolnika. Hejter wydaje się być wszechmocnym Panem, którego opinie i komentarze mają chłostać, tymczasem bez tego, kogo chłoszcze ta jego Pańska fantazja przestaje istnieć. W tym sensie tożsamość Pana jest uzależniona od niewolnika. 

 

Próbuję znaleźć odpowiednik hejtera czy trolla przed erą Internetu? Był ktoś taki w strukturze społecznej, może w strukturze władzy?

Oczywiście można tutaj przywołać zmitologizowaną postać stańczyka, karnawałowego błazna, czy boskiej figury trickstera (jak przywołany w ostatnich ekranizacjach przygód Thora Loki). Choć z pozoru wydaje się, że mamy tutaj do czynienia z dwiema różnymi funkcjami (trickster wyśmiewa, hejter opluwa), to zasada, na jakiej się opierają jest taka sama. W antropologii wyjątek, karnawał, ironiczny dystans jest ściśle określony, jako coś, czego pewien porządek społeczny, pewien system władzy potrzebuje, by się utrzymać. W kontekście PRL mówiło się o „wentylu bezpieczeństwa ( takim wentylem był np. Jarocin). Jednakże tym, co wydaje mi się bezpośrednim przodkiem hejtu jest nasze znane wszystkim „narzekactwo”. Standardowa struktura postępowania w Polsce jest taka, że na wszystko musimy narzekać. To narzekanie nie jest jednak takie niewinne. Otóż, jeżeli coś nie do końca nam się podoba, ale musimy to zrobić, np. załatwić coś w urzędzie, to najpierw sobie ponarzekamy, wyładowując tym samym naszą niechęć, a potem możemy już potulnie oddać się we władzę administracji. Narzekactwo nigdy nie prowadzi do zmiany czegoś, a jest w moim odczuciu wyrazem daleko idącego oportunizmu (choć oczywiście wszyscy lubimy o sobie myśleć jako o niepokornych buntownikach, mężnie stających naprzeciw złu i przeciwnościom). Podobnie działa hejt, on nas zabezpiecza przed zaangażowaniem, przed wzięciem za coś odpowiedzialności, przed utożsamieniem się, np. ze swoim otoczeniem, bo dzięki niemu zawsze to ci „inni” będą za wszystko odpowiedzialni i zawsze to na tych „innych” będzie można sobie ponarzekać. A kiedy sprawami „zajmują” się jacyś „inni” to my już oczywiście nie musimy.

 

Czy hejting jest odpowiedzią na naturalną konfliktowość człowieka czy jednak jest nowotworem społecznym?

Raczej przychylałbym się, że jest nowotworem złośliwym. Po pierwsze potrzebuje zdrowego organizmu, a po drugie charakteryzuje się nieustannymi przerzutami. Od feministek, przez ZUS (nie wiedzieć czemu), po najdrobniejsze przejawy ludzkiej aktywności w pozytywnym sensie. Jeżeli w sieci pojawi się coś, co ma choć minimalne znaczenie, można się spodziewać, że zostanie dotknięte kolejnym przerzutem.

 

Publiczny dyskurs ulega rozszerzeniu o treści wcześniej przynależne sferze prywatnej, czy pojawia się zatem zbiorowe archiwum emocji czy wszędobylskie komunikaty „zostaw komentarz”, „skomentuj” powodują, że żyjemy w „kulturze obowiązkowego komentarza”?

Ja mam osobiście problem z tą manią komentowania wszystkiego z dwóch powodów. Po pierwsze komentowanie jakiejś sprawy zakłada choć minimalne o niej pojęcie, tymczasem takie rozpowszechnienie się „kultury komentowania” powoduje, że nawet totalny dyletant czy dyletantka z zapałem wdaje się w dyskusje nad czymś. Po drugie ten zalew komentarzy powoduje, że gubi się w tym wszystkim konstruktywna krytyka, zwrócenie uwagi na jakiś wątpliwy aspekt, które mogą naprawdę wzbogacić dyskusje czy rozszerzyć naszą wiedzę. Marek Raczkowski opublikował kiedyś taki rysunek, który stanowi doskonały komentarz do tej „kultury komentowania”. Przekaz tego rysunku był mniej więcej taki: „w trosce o bezstronne spojrzenie głos w sprawie zabiorą osoby, które nie mają o niej zielonego pojęcia”.

 

Rozmawiał Wojciech Jakubiec

 

Teatralna Maszyna Pszczyna w obiektywie Zbigniewa Żupy

Fotografia jest jego pasją i bawi się nią od ponad 12 lat. Ulubione tematy to krajobraz oraz szeroko pojęty reportaż. Należał do Pszczyńskiej Grupy Fotograficznej, a obecnie udziela się w Stowarzyszeniu Plessart, gdzie jest odpowiedzialny za galerię Bugsy’s. Współpracuje również ze studiem fotograficznym Tomasza Kuligi.

 

 

 

 





komentarze

dodaj komentarz
jeszcze nie dodano komentarza
dodaj komentarz